Dzisiaj chciałam napisać o najnowszej książce jednej z moich ulubionych pisarek, czyli Ruth Ware. Jest to brytyjska autorka, znana z takich książek jak "Śmierć pani Westaway", "Pod kluczem", czy "W ciemnym, mrocznym lesie", z czego ta ostatnia jest moją ulubioną. Jej najnowsza książka zatytułowana jest "Para idealna".
Życie Lyli, ambitnej wirusolożki, nie wygląda ostatnio zbyt różowo - prowadzone przez nią badania okazały się fiaskiem, a jej związek zmierza donikąd. Kiedy jednak jej chłopak Nico, który jest aktorem, dostaje propozycję udziału w reality show pt. "Para idealna", dziewczyna postanawia się zgodzić. Mimo wszystko zależy jej na Nico i ma nadzieję, że to może pomóc ich związkowi. Dlatego też wyrusza z nim na tropikalną wyspę. Jednak od początku wszystko idzie nie tak - reality show wydaje się podejrzanie kiepsko zorganizowane, inne pary radzą sobie o wiele lepiej od nich, a na dodatek rozpętuje się straszliwa burza, która odcina ich od świata. Od tej pory reality show staje się prawdziwą walką o przetrwanie. Jednak, co jeśli nie tylko natura jest ich śmiertelnym wrogiem?
Od razu chciałam zaznaczyć, że mam trochę mieszane uczucia co do tej książki - z jednej strony podobała mi się, z drugiej mam wrażenie, że coś tutaj kuleje, ale zaraz wyjaśnię o co mi chodzi. Zacznę od plusów. Książka ma fajny klimat - mamy tutaj rajską wyspę, na której ma się odbywać reality show. Z powodu burzy zabudowania na wyspie zostają zniszczone, co dla naszych bohaterów oznacza walkę o przetrwanie. Napięcie też jest umiejętnie budowane - od początku mamy wrażenie, że coś jest nie tak. To całe reality show jest "grubymi nićmi szyte", a producent zdecydowanie coś ukrywa. Kiedy wyspa zostaje odcięta od świata, bohaterowie na początku muszą zmagać się z bezlitosnym żywiołem, a później, kiedy okazuje się, że zaczyna brakować zapasów, rozpoczynają walkę między sobą. Wydaje się, że to klasyczna sytuacja, którą znamy z wielu książek i filmów - w obliczu katastrofy ludzie potrafią się pozbyć swojego człowieczeństwa byleby przetrwać. Wtedy zdolni są do najokrutniejszych czynów, a tutaj ta sprawa ma drugie dno. Podobało mi się jak autorka pokazuje przejście do czystego instynktu przetrwania. Na początku wszyscy sobie pomagają, współpracują, razem przeżywają każdą stratę. Jednak z czasem sytuacja się zmienia - nie dzieje się to od razu, na początku są to drobne niesnaski, nieporozumienia, różnice zdań, ale z czasem emocje zaczynają brać górę i konflikt eskaluje, aby wskoczyć na naprawdę niebezpieczne tory. Z ciekawością obserwowałam tą przemianę, kiedy nawet ci szlachetni potrafili zmienić zdanie. Niby nie była to żadna innowacja, ale dobrze się to czytało.
Jeśli chodzi o postacie, to były one dosyć ciekawe i chociaż niektóre irytowały, to nie przeszkadzało to w odbiorze. Całą historię poznajemy z perspektywy Lyli - rozsądnej pani naukowiec, która najbardziej nie pasuje do tego całego towarzystwa. Pozostali to głównie modele, trenerzy, influencerzy itp. Lyla bierze udział w reality show dla swojego chłopaka Nico, z którym trzeba przyznać tworzą dziwną parę. Wydaje się, że są totalnymi przeciwieństwami i nic ich nie łączy. Jednak mimo to, coś między nimi zaiskrzyło. Lylę, jako główną bohaterkę oceniam dobrze - zawsze starała się właściwie postępować, troszczyła się o innych, była silna i waleczna. Choć wydawała mi się trochę nudna. Poza tym mamy tutaj taką sytuację typową dla dzisiejszego przekazu - silne kobiety kontra źli, szowinistyczni mężczyźni. Nie do końca mi się to podobało - wolałabym jakieś urozmaicenie.
Akcja jest naprawdę wartka - praktycznie cały czas coś się dzieje. Nasi bohaterowie walczą z burzą, wiatrem, wodą, pragnieniem, głodem, aż w końcu sami ze sobą. Dzięki temu książkę bardzo dobrze się czyta i nie ma chwil znudzenia. Nie ma też zbędnych opisów, a autorka skupia się na konkretnych rzeczach. Historia jest ciekawa i wciągająca i mamy ochotę poznać jej zakończenie.
Jednak od pewnego momentu miałam wrażenie, że coś tu kuleje i nie byłam do końca w stanie określić co. Dopiero na koniec stało się to jasne. Książki Ruth Ware znane są z naprawdę ciekawych i dosyć mrocznych tajemnic i zwrotów akcji. Tutaj w ogóle tego nie było, aż byłam zdziwiona - nie było tutaj praktycznie żadnej tajemnicy. Szybko jest wiadome kto jest tym złym, można się domyślać dlaczego i jak to wszystko zostało dokonane. To całe reality show od razu jest podejrzane i mamy jako takie pojęcie dlaczego. Nie ma takiego dreszczyku emocji, czyli tajemnicy kto spośród obecnych to zrobił, tu jest to raczej jasne. Do końca czekałam na jakiś niesamowity zwrot akcji, że jednak okaże się, że moje myślenie było całkowicie błędne i stało się tu coś nieprzewidywalnego, ale nic z tego. Nie było wyrywającego z butów plot twistu, nie było szokującego zwrotu akcji, nie było niczego niesamowitego. I to mi się bardzo nie podobało, bo ze strony Ruth Ware jestem przyzwyczajona do czegoś innego, a w tej książce pokazano nam bezpieczną, poprawną i wygładzoną opcję. Z jednej strony książka jest ciekawa i wciągająca, z drugiej przewidywalna. Jednak nie jest ona zła - dla wielbicieli książek katastroficznych, o walce o przetrwanie w dziczy, przygodowych, to myślę, że będzie ona bardzo dobrym wyborem, ale dla fanów kryminałów i thrillerów już trochę dyskusyjnym. Myślę, że każdy musi przekonać się sam.
Jeśli mielibyście ochotę poczytać o innych książkach Ruth Ware to serdecznie zapraszam:
Jestem wielką fanką slasherów, a szczególnie tych z lat dziewięćdziesiątych - to były czasy mojego dzieciństwa i dlatego też mam do nich wielki sentyment. Najważniejszymi slasherami tamtych czasów był "Krzyk", "Ulice Strachu" i właśnie "Koszmar minionego lata", z czego ten ostatni jest moim ulubionym. Byłam wtedy wielką fanką serialu "Buffy: Postrach wampirów", a odtwórczyni głównej roli, czyli Sarah Michelle Gellar, właśnie zagrała w tym filmie. Wtedy oglądałam wszystko z jej udziałem. Były to czasy, kiedy w telewizji nie było wielu kanałów, a jak się chciało obejrzeć jakiś film, to trzeba było udać się do wypożyczalni kaset video - wiem w dzisiejszych czasach brzmi to jak jakaś fantastyka, ale tak było. Jako, że była dostępna tylko jedna kaseta z tym filmem, to niełatwo było ją zdobyć - jednak w końcu mi się to udało, a raczej mojej mamie. Film od razu strasznie mi się spodobał i muszę przyznać, że oglądałam go wiele razy i teraz też często do niego wracam. Niedawno okazało się, że ma powstać kolejna część. Po udanej kontynuacji "Krzyku" byłam bardzo podekscytowana tą wiadomością. Nie mogłam się doczekać premiery. Jednak zanim przejdę do umówienia najnowszego filmu, chciałam zacząć chronologicznie.
"Koszmar minionego lata" 1997
Czworo przyjaciół: Helen (Sarah Michelle Gellar), Barry (Ryan Phillippe), Julie (Jennifer Love Hewitt) i Ray (Freddie Prinze Jr.) wracają samochodem z miasteczkowej zabawy. Nastrój jest nadal bardzo imprezowy, a nastolatkowie piją alkohol. Przez to, na odludnej drodze, dochodzi do wypadku i potrącają człowieka. Bojąc się konsekwencji, pozbywają się ciała, wrzucając je do oceanu. Następnie przysięgają, że nikt nigdy nie dowie się prawdy, o tym co się stało. Jednak rok później ktoś przesyła im liściki z groźbami, w których jest napisane: "Wiem, co zrobiłeś poprzedniego lata". Czyżby ktoś jednak widział ich na miejscu wypadku? Jeśli tak, to dlaczego nie zgłosił tego na policji? Dlaczego bawi się z nimi w "kotka i myszkę"? Młodzi ludzie uświadamiają sobie, że znaleźli się w potrzasku. Muszą odnaleźć dręczącą ich osobę zanim będzie za późno. Czy jednak mogą ufać sobie nawzajem?
Ten film ma wszystko co powinien mieć świetny slasher - fantastyczny klimat, ciekawą fabułę, napięcie, zwroty akcji, interesujące postacie i dreszczyk emocji. Klimat w tym filmie jest wręcz idealny - mamy małe, nadmorskie miasteczko, tajemnicę z przeszłości, lokalne legendy i groźnego zabójcę z hakiem. Akcja tutaj nie rozwija się powoli - praktycznie od razu dochodzi do wypadku, a jednak napięcie jest umiejętnie budowane. Postacie są typowe dla slasherów, czyli mamy mięśniaka, piękność, wyrzutka pragnącego być częścią paczki i oczywiście final girl. Uważam, że mimo pewnej sztampowości, bohaterowie są ciekawi i jest to zasługa aktorów - wszyscy byli wtedy bardzo popularni, tak więc w tym filmie jest naprawdę gwiazdorska obsada, co też przyciąga. Dodatkowo historia także jest wciągająca - mamy tu pewien element miejskich legend. Wiadomo, jak to w slasherach bywa, jest tu sporo absurdów i nieprawdopodobnych scen, ale to nie przeszkadza w odbiorze - slashery takie właśnie powinny być. Mimo, że oglądałam ten film wiele razy, zawsze tak samo mnie wciąga. Dla mnie jest to najlepszy slasher wszechczasów.
"Koszmar następnego lata" 1998
Mija rok od tragicznych wydarzeń z 4 lipca, a Julie nadal nie umie się pozbierać. Cały czas miewa koszmary, odczuwa lęk, a jej związek z Rayem wisi na włosku. Dlatego kiedy jej przyjaciółka Karla (Brandy Norwood) wygrywa wycieczkę na Bahamy, uznaje że to może być sposób na odrobinę relaksu i ucieczkę od natrętnych myśli. Kiedy jednak Julie wraz z Karlą, jej chłopakiem Tyrellem (Mekhi Phifer) i przyjacielem Willem (Matthew Settle) przybywają na wyspę, nic nie idzie po ich myśli - jest to koniec sezonu i prawie wszyscy turyści wyjeżdżają, zapowiadany jest straszny sztorm, a hotel wyraźnie odbiega od luksusowych standardów. Jednak nie to jest najgorsze - tropikalna wyspa kryje prawdziwe zło, a egzotyczne wakacje zmieniają się w walkę o przetrwanie.
I mamy kolejny ciekawy i wciągający slasher. Tym razem przenosimy się na rajską wyspę, która jednak praktycznie od razu zamienia się w piekło. Ponownie bohaterowie walczą z nieuchwytnym mordercą uzbrojonym w hak. Ta część jest wprawdzie troszeczkę gorsza od poprzedniej, ale ja nadal świetnie się bawiłam. Przede wszystkim dalej film ma fantastyczny klimat - jest to wyspa na Bahamach, która jednak z powodu sztormu zostaje odcięta od świata, a na niej grasuje niebezpieczny morderca, który w przeciwieństwie do przybyszów, wydaje znać ją na wylot. Jeśli chodzi o bohaterów to trochę bardziej mnie irytowali, ale w sumie nie było źle. Było dużo akcji, trup ścielał się gęsto, wyspa miała swoją tajemnicę oraz na końcu mamy niezły plot twist. Jedyną naprawdę przerażającą rzeczą w tym filmie było to, że dwie studentki myślały, że stolicą Brazylii jest Rio de Janerio 😁. Jednak dalej film jest naprawdę świetny.
"Koszmar kolejnego lata" 2006
Kiedy w wyniku głupiego żartu ginie nastolatek, grupa jego przyjaciół postanawia milczeć, mimo że częściowo przyczynili się oni do jego śmierci. Rok później okazuje się, że ktoś wie o całym zajściu i domaga się zemsty. Młodzi ludzie za wszelką cenę próbują dowiedzieć się kto za tym stoi i dlaczego. Jednak czy wystarczy im czasu?
Nawet nie wiem czy wobec tego filmu można mówić o trzeciej części. Bohaterowie są w ogóle niezwiązani z poprzednimi, a te filmy łączy tylko motyw przewodni. Został on stworzony nie do kin, ale na kasety video, co widać - jest to raczej mało ambitna produkcja niskobudżetowa. Jest to mocno średni film - taki do obejrzenia, kiedy nie ma nic ciekawszego, a my chcemy się trochę odmóżdżyć. Historia jest naciągana, bohaterowie papierowi, ujęcia dziwne, tło szare i bez wyrazu, a zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Jednak było kilka fajnych scen, jak np. główna bohaterka wraca do domu wyciągiem i tam ją atakuje morderca. Ta część to takie typowe "guilty pleasure" - niby tandetne, ale dziwnie wciąga. Nie jest to dobry film, ale uważam że nie jest tragicznie i można obejrzeć.
"Koszmar minionego lata" (serial) 2021
Rok po śmiertelnym wypadku, w którym zginęła ich przyjaciółka, grupa nastolatków zaczyna być gnębiona przez tajemniczego prześladowcę. Wszyscy bardzo dobrze wiedzą dlaczego. Wiedzą co zrobili. Nie wiedzą tylko, że ktoś spośród nich ma o wiele więcej do ukrycia. Czy uda im się dotrzeć do prawdy?
Na początku miałam nadzieję, że ten serial nie będzie taki zły - dużo się działo, miał nawet fajny klimat i chciałam dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi i dlaczego. Jednak im dalej w las, tym gorzej - historia zaczynała być coraz bardziej naciągana, bohaterowie głupi, bez wyrazu i irytujący. Zachowania głównej postaci były kompletnie bez sensu i w ogóle nikt nie zauważył nic dziwnego. Końcówka była beznadziejna, motywacje mordercy kompletnie z d....y, a podjęte decyzje wołały o pomstę do nieba. Jedyne co ratowało ten serial to to, że nawet było trochę tajemnicy w tle i oczywiście piękno Hawajów. Można obejrzeć z braku laku, ale nie należy się spodziewać jakiegoś szału.
"Koszmar minionego lata" 2025
Grupa młodych ludzi po pijaku wygłupia się na drodze, przez co dochodzi do wypadku. Rok później ktoś zaczyna ich prześladować. Nie zamierzają jednak się poddać - dowiadują się, że to już kiedyś się działo. W ich mieście, prawie trzydzieści lat temu doszło do podobnej masakry, z której ocalało dwoje ludzi. Czy jednak powrót do przeszłości pomoże zrozumieć teraźniejszość? I czy uda się uciec przed tym, co się zrobiło?
I tak dochodzimy do gwoździa programu, a raczej w tym przypadku do gwoździa do trumny. Tak niestety, był to koszmar, ale nie minionego lata, ale tego lata, mojego lata. Jest to idealny przykład tego jak koncertowo można spieprzyć coś dobrego. Ale po kolei - mamy oczywiście bardzo podobną historię jak w poprzednich filmach, czyli dochodzi do wypadku, ludzie biorący w nim udział ukrywają prawdę, a rok później ktoś zaczyna ich prześladować. Niby ogrzewany kotlet, ale można było z tego coś wyłuskać - jednak nie tutaj. W tym filmie ta fabuła kuleje od początku do końca, w ogólne nie wciąga i jest bardzo grubymi nićmi szyta. Jednak nawet nie to jest najgorsze, najgorsi są bohaterowie - nudni, płytcy, irytujący i bezdennie głupi. Nie było kompletnie nikogo, do kogo można by poczuć choć cień sympatii. A najgorsze były dwie przyjaciółeczki, które chyba z założenia miały być tymi "silnymi kobietami", a były po prostu tępe i wulgarne, a ich dialogi żenujące. Najbardziej tragiczna była pani blondyna korzystająca z usług astrologa-empaty. Jak tylko otwierała usta, to od razu skręcało mnie w żołądku. Naprawdę kibicowałam mordercy, żeby w końcu się ich wszystkich pozbył - zrobiłby wielką przysługę światu. Nie pomógł tutaj nawet powrót bohaterów z oryginału - Jennifer Love Hewitt wyglądała jakby się nudziła, a jej bohaterka w ogóle nie była zaangażowana emocjonalnie. Jedynie Freddie Prinze Jr. coś tam próbował to ciągnąć, ale miał tak beznadziejnie napisaną rolę, że nie miał szans. Bardzo rozczarowało mnie małe cameo mojej ulubionej aktorki, czyli Sary Michelle Gellar - było dziwne i nic nie wnosiło. Do ostatnich scen można by było jednak jakoś to przełknąć, jako mocno średni slasherek do obejrzenia z braku laku, ale końcówka pogrążyła i tak tonący statek. W pewnym momencie miałam takie nieprzyjemne uczucie, że ta historia zmierza w bardzo niedobrym kierunku, ale mówię sobie "no chyba by tego nie zrobili" - a jednak zrobili. To była totalna, kompletna masakra, tragedia, dramat - nie wiem jakiego innego słowa mam użyć. Chyba końcówka miała szokować, ale we mnie wzbudziła po prostu niesmak. I zdziwienie, że można się tak samozaorać. Dawno tak nie zjechałam żadnego filmu, jednak tutaj zniszczono mój ulubiony slasher. Bardzo żałuję, że nie mogę tego odzobaczyć. A można było zrobić to dobrze - tak było w przypadku najnowszych "Krzyków" oraz niedawnego "Oszukać Przeznaczenie". I miałam nadzieję, że tak będzie - w końcu te filmy się udały. Jednak nie w tym przypadku. Ten serdecznie odradzam - lepiej sięgnąć po raz setny po oryginał.
Dzisiaj kolejna część serii Moondrive Shadows, czyli młodzieżowych thrillerów od Wydawnictwa Moondrive. Tym razem jest to książka Courtney Summers pt. "Sadie".
Małym miasteczkiem wstrząsa okropna zbrodnia - w opuszczonym domu zostają odnalezione zwłoki trzynastoletniej Mattie. Kiedy policja nie ma żadnych tropów, jej starsza siostra Sadie postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Nie ma zamiaru poddać się w poszukiwaniu prawdy. Jednak wkrótce dziewczyna znika. O jej sprawie dowiaduje się znany dziennikarz West McCray, który tworzy o niej podcast true crime zatytułowany "The Girls". Postanawia udać się tropem Sadie i znaleźć rozwiązanie sprawy. Czy jednak Sadie udało się dotrzeć do prawdy?
Muszę przyznać, że o ile poprzednia książka mi się podobała, co do tej mam sporo uwag. Zacznijmy jednak od pozytywów - temat podjęty w książce jest bardzo ciekawy, ale też przede wszystkim bardzo ważny. Ktoś skrzywdził dziecko w straszny sposób i nie została mu wymierzona sprawiedliwość. Co najgorsze zarówno Mattie jak i Sadie były w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej, przez co łatwiej im było zostać ofiarami. Ich uzależniona od narkotyków matka nie tylko się nimi nie zajmowała, ale też przyprowadzała do domu różnych mężczyzn - chyba nie trzeba mówić jak bardzo jest to groźne. Jednak mimo tego dziewczynki starały się jak mogły. Szczególnie starsza - Sadie, która bardzo kochała swoją młodszą siostrę. Dlatego też starała się, aby Mattie miała jak najlepsze życie. Nietrudno podziwiać Sadie - była skrzywdzonym, pogardzanym i wyśmiewanym dzieckiem. Od małego się jąkała, przez co była obiektem drwin ze strony rówieśników. Jednak to i tak było najlżejsze co ją spotkało. Mimo tego przeogromnego cierpienia nie poddała się, ponieważ miała cel - życie jej ukochanej siostrzyczki. Kiedy nawet to jej odebrano, nie załamała się. Postanowiła za wszelką cenę wymierzyć sprawiedliwość. Jej niesamowita odwaga, determinacja, siła i bezwarunkowa miłość, pozwoliły jej zostać prawdziwą bohaterką. Możemy dokładnie odczuwać to co Sadie, ponieważ całą sprawę poznajemy z dwóch perspektyw - właśnie jej oraz podcastu "The Girls", gdzie przeprowadzane są wywiady z różnymi świadkami. Jest to bardzo ciekawy zabieg - ja z zainteresowaniem śledziłam jak dziennikarz krok po kroku odtwarza drogę Sadie, jednak w pewnym stopniu ją uzupełniając. Uwielbiam podcasty true crime, więc dla mnie było to naprawdę wciągające. Tak więc "Sadie" jest powieścią o miłości, walce o sprawiedliwość za wszelką cenę, niezapomnianych krzywdach, sile, odwadze i wierze w lepsze jutro. Ale......
I tu pojawia się moje "ale". Mimo, że książka porusza bardzo ważny temat - ja nie tego oczekuję od thrillera. Moim zdaniem to nawet nie był thriller, tylko dramat obyczajowy, czyli gatunek, którego osobiście nie cierpię. Ja czytam książki głównie dla rozrywki - chcę poznać ciekawą i wciągającą historię, poczuć dreszczyk emocji, być zaszokowana zwrotami akcji. Ale jednak nadal dobrze się bawić, a tutaj w ogóle się nie bawiłam, wręcz przeciwnie - byłam strasznie zdołowana. Czytam książki, żeby mnie wyrywały z dołka, a nie jeszcze bardziej w niego zakopywały. Dlatego właśnie nie lubię dramatów. Omijam nawet ciężkie thrillery - wolę te lżejsze jak Young Adult. Mało to mamy w życiu dookoła dramatów, o których non stop się słyszy? Ja właśnie chcę się od tego oderwać, a tutaj poczułam się oszukana - w tej książce nie było żadnej tajemnicy, bardzo szybko wiemy o co chodzi, nie znamy tylko szczegółów. Nie mamy tu typowego śledztwa, podejrzanych, mylenia tropów, zwrotów akcji itp. O ile poprzednia książka była klasycznym thrillerem, to ta w ogólne nim nie jest. Jest to po prostu smutna historia i tyle. Zakończenie jest w miarę, jednak może powodować irytację. Jednak chce podkreślić książka nie jest zła - jest dobrze napisana, porusza bardzo ważny temat, jest przejmująca i dla osób, które lubią tego typu literaturę, na pewno będzie bardzo ciekawa. Ona jest po prostu zła dla mnie - jak chcę tajemnicę, niewyjaśnione, dziwne okoliczności, mylenie śladów, wciągające śledztwo itp. Jak będę chciała się zdołować, to sobie włączę wiadomości. Jednak podkreślam - na pewno znajdą się czytelnicy, którym ta książka się spodoba - to już każdy musi ocenić sam.
"Moondrive Shadows" to nowa seria młodzieżowych thrillerów od Wydawnictwa Moondrive. Niedawno miała miejsce premiera pierwszej części, czyli książki Megan Lally pt. "To nie moje imię". Kiedy po raz pierwszy przeczytałam o tej serii, to bardzo mnie ona zainteresowała, ponieważ pomyślałam sobie, że może to być coś w stylu "Ulicy Strachu", czy książek Natashy Preston, które uwielbiam. Dlatego też bardzo chętnie po nią sięgnęłam. Czy tej serii uda się skraść moje serce?
Kiedy młoda dziewczyna budzi się na poboczu drogi pośrodku niczego, jest obolała i zdezorientowana. Jednak po chwili dociera do niej, że nic nie pamięta - ani tego kim jest, ani swojej przeszłości. Nie wie nawet jak ma na imię. Kiedy na komisariat policji zgłasza się człowiek, który rzekomo jest jej ojcem, powinna poczuć ulgę - jednak tak nie jest. Kilkaset kilometrów dalej Drew desperacko poszukuje swojej zaginionej dziewczyny Loli. W ich małym miasteczku wszyscy uważają go za winnego. Jednak on nie zamierza poddać się w walce o prawdę. Czy te sprawy mogą się ze sobą łączyć?
Muszę przyznać, że ta książka mi się podobała, jednak z paroma "ale". Zacznę od pozytywów. Przede wszystkim książka napisana jest w sposób lekki, przyjemny i wciągający. Historia jest dosyć ciekawa i mamy ochotę dowiedzieć się więcej. Cała fabuła prowadzona jest dwutorowo: z perspektywy Mary oraz Drew i uważam, że był to bardzo dobry pomysł. Obie postacie są w porządku - nie irytują zanadto, mają dosyć ciekawe osobowości, a ich przemyślenia nie są wywodami zblazowanych nastolatków. Oboje znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia i radzą sobie jak umieją. Mary straciła pamięć i nie wie kim jest, a jednak stara się ufać swoim instynktom. Drew pragnie za wszelką cenę odnaleźć swoją dziewczynę i to nie tylko dlatego, że mu na niej zależy i chce udowodnić swoją niewinność. Widać, że jest to odważny młody człowiek, który nie cofnie się przed niczym, aby dowiedzieć się prawdy. Uważam, że obie te postacie są bardzo dobrze poprowadzone i pasują do tej historii. Na uwagę zasługują też bohaterowie drugoplanowi, czyli przyjaciele Drew - Autumn i Max. Autumn jest taką dziewczyną z charakterem i mimo, że na początku nie wierzy Drew, potrafi przyznać się do błędu. Max jest prawdziwym przyjacielem, który potrafi okazać wsparcie w najtrudniejszym momencie.
Klimat książki też jest w porządku - mamy małe miasteczko, tajemnicze zaginięcie, utratę pamięci, desperackie poszukiwanie prawdy i poczucie, że coś jest nie tak. Akcja jest dosyć wartka, praktycznie cały czas coś się dzieje i nie ma zbędnych dłużyzn, ani rozwleczonych opisów. Fabuła jest prosta, lekka i przyjemna, jednak czy nie za prosta?
I tu właśnie przechodzimy do tego "ale". Historia przedstawiona w książce nie jest żadną innowacją - były już dziesiątki tego typu spraw. Bardzo łatwo domyśleć się o co chodzi i do tego nie trzeba być Sherlockiem Holmesem. Nic mnie w tej książce nie zaskoczyło, a zwroty akcji były do przewidzenia. Zakończenie jest ok, jednak w ogóle nie wyrywa z butów. Czytając tą książkę miałam wrażenie, że gdzieś to już wszystko widziałam, dlatego też nie odczuwałam żadnego dreszczyku emocji. Fabuła prawie w ogólnie nie trzyma w napięciu, może na początku. Potem wszystko praktycznie staje się jasne i na samym końcu jest trochę akcji. Klimat jest przyzwoity, ale nie tak fantastyczny jak w wymienionych na początku książkach. Może to u mnie wynika z tego, że ja jestem starym wyjadaczem thrillerowym, ale dla nastolatków, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z tym gatunkiem, książka będzie w sam raz. Jednak podkreślam, że ta książka nie była zła - bardzo dobrze mi się ją czytało, była ciekawa, a cała historia nawet mnie wciągnęła. Dlatego też mam zamiar przeczytać pozostałe książki z tej serii. Myślę, że dla kogoś poszukującego lekkiego thrillera z ciekawą historią i klimatem, ta książka będzie bardzo dobrym wyborem.
Właśnie miała miejsce premiera najnowszej książki Olivii Worley pt. "Debiutantki". Olivia Worley to amerykańska autorka thrillerów Young Adult, której debiutancka powieść zatytułowana "Jesteśmy obserwowani", osiągnęła spory sukces. Ja osobiście bardzo lubię tego typu thrillery, ponieważ zazwyczaj są one lżejsze niż te standardowe, a często nie mam ochoty na coś ciężkiego. Książka "Jesteśmy obserwowani" nawet mi się podobała, dlatego też sięgnęłam po kolejną.
Co roku w Nowym Orleanie odbywa się Bal Debiutantek zwany Les Masques. Jest to najważniejsze towarzyskie wydarzenie, pełne blichtru i przepychu. Jednak jak to mówią "nie wszystko złoto co się świeci". Przed rokiem Królowa Balu - Margot Landry umarła w tragicznych okolicznościach, a a obecna Królowa..............znika bez śladu. Udało jej się jednak wysłać wiadomość do trzech koleżanek - Vivian, Piper i April. Choć dziewczyny są całkowicie różne i wydaje się, że nic ich nie łączy, postanawiają połączyć siły, aby dowiedzieć się, co stało się z ich koleżanką. Okazuje się, że wpadają na trop spisku, który sięga głęboko w elity Nowego Orleanu. Od tej pory dziewczyny znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a zagrożenie może znajdować się bliżej niż podejrzewają.
Muszę przyznać, że ta książka nawet mnie zaskoczyła, co ostatnio bardzo rzadko się zdarza. Książka "Jesteśmy obserwowani" podobała mi się i dobrze mi się ją czytało, ale nie żebym była jakoś szczególnie zachwycona. Ale "Debiutantki" naprawdę bardzo mi się spodobały. Po pierwsze i najważniejsze - miały świetny klimat. Mamy tutaj Nowy Orlean - niesamowicie barwne, piękne, zabytkowe i interesujące miasto. Moim marzeniem jest podróż po Stanach Zjednoczonych, a Nowy Orlean jest na mojej liście miast do zobaczenia. Jest to wspaniałe miasto z ciekawą historią, tradycjami, niesamowitą kuchnią, wspaniałą jazzową muzyką i pięknymi krajobrazami. Oczywiście Nowy Orlean słynie również z wielkich karnawałowych parad i balów maskowych. I właśnie wokół takich wydarzeń kręci się nasza historia. Bardzo mi się podobały ciekawe wstawki na temat tzw. krew, czyli organizacji zajmujących się przygotowaniem parad na święto Mardi Gras, które jest zwieńczeniem karnawału. Okazuje się, że to nie są po prostu jakieś grupki ludzi, które budują platformy i decydują, która będzie wystawiona jako pierwsza, ale organizacje przypominające tajne kluby. Uważam to za bardzo ciekawe - uwielbiam historię o tajnych stowarzyszeniach. Jest to taki wątek trochę "dark academia", którego jestem wielką fanką.
Do tego mamy tutaj świat elit z całym jego dobrodziejstwem inwentarza - czyli owszem blichtr, bogactwo, władza itp. Jednak w życiu nie ma nic za darmo. Świetnie w tej książce jest pokazane jak bardzo ci ludzie muszą dbać o pozory, o dobrą opinię, o to żeby ich dzieci dostały się na najlepsze uczelnie, często kosztem ich zdrowia psychicznego. Jak często te dzieci nie mogą mieć własnego zdania, ba nawet własnego życia, bo ich przyszłość została z góry zaplanowana. Jak bogactwo i władza uderzają do głowy i potrafią demoralizować ludzi. Jak ich arogancja i próżność powoduje, że czują się ponad wszystko i wszystkich i uważają, że ich prawo i zasady nie dotyczą. Wiem, że to są dosyć oczywiste rzeczy, jednak podobało mi się jak zostały przedstawione.
W takiej oto atmosferze mamy nasze trzy bohaterki, które o dziwo da się lubić i które aż tak bardzo nie irytują swoim zachowaniem. Są to dziewczyny z charakterem, inteligentne i odważne - nawet jeśli ich odwaga często miesza się z głupotą, ale w końcu są to nastolatki. Jednak dziewczyny, nawet kiedy postępowały głupio, nie robiły tego w sposób irytujący - po prostu radziły sobie jak umiały. I fajnie też, że nie są to postacie idealne i kryształowo czyste - każda z nich "ma coś za uszami". Najbardziej podobała mi się Piper - miała moim zdaniem najciekawszą osobowość i była dosyć pyskata. Postacie drugoplanowe są też dobrze rozpisane - szczególnie zaginiona Lily, której postać wydaje się być osią całej sprawy.
Sama intryga kryminalna jest ciekawa i wciągająca. I owszem nie jest to poziom Królowej Kryminałów, jednak uważam ją za naprawdę dobrą. I może zakończenie nie wyrwało mnie z butów, to mnie osobiście zadowoliło. Akcja w książce była naprawdę wartka - dużo się działo np. pościgi, ucieczki, znajdowanie tajemniczych listów, udział w spotkaniach w tajnym klubie, śledztwo w sprawie morderstwa itp. Dzięki temu od książki ciężko było się oderwać.
Oczywiście było trochę absurdów, jak to zwykle w książkach Young Adult bywa. Przykładowo trzy nastolatki bez większych problemów dostały się do supertajnego klubu, gdzie swoje niecne występki ukrywała elita najbogatszych i najbardziej wpływowych mieszkańców miasta i bez większych problemów się z niego wydostały i to nawet więcej niż raz. Wydawałoby się, że takie grupy raczej będą pilniej strzegły swojego miejsca spotkań. Albo, że te same trzy nastolatki może nie rozwaliły systemu, który tam funkcjonował od dziesiątek, a nawet setek lat, ale poważnie go naruszyły. Chyba się trochę te elity rozleniwiły, albo należą do nich coraz głupsi ludzie. Jednak mnie to wszystko nie przeszkadzało w odbiorze - więcej było zalet niż wad. Książka naprawdę bardzo mi się spodobała i mam nadzieję przeczytać więcej tej autorki. Serdecznie polecam.
"Ulica Strachu" R. L. Stine'a to dla mnie sentymentalna seria. Pozwala mi wracać myślami do mojego dzieciństwa i to właśnie od niej zaczęłam pisać mojego bloga. Dla przypomnienia - R. L. Stine to amerykański autor książek dla młodzieży, w tym znanych serii "Gęsia skórka" i właśnie "Ulica Strachu". Pisze głównie książki z pogranicza horroru i kryminału. Często nazywany jest młodzieżowym Stephenem Kingiem. "Gęsia skórka" to seria horrorów dla dzieci, na podstawie której powstał znany w latach dziewięćdziesiątych serial. "Ulica Strachu" to seria książek kryminalno-sensacyjnych z nutką horroru dla młodzieży. Opowiada ona o Ulicy Strachu w małym miasteczku Shadyside, która owiana jest legendą i na której dzieją się niepokojące rzeczy. Chociaż seria liczy sobie wiele pozycji to w Polsce niestety wydano ich bardzo mało. Najciekawsze według mnie książki to m.in. "Co usłyszała Holly", "Weekend w górach", "Tajemnicze wyznanie" czy "Złamane serca". Wszystkie te książki mają niesamowicie klimatyczne okładki, które już same w sobie wywołują dreszczyk emocji. Kilka lat temu Wydawnictwo Media Rodzina wydało jeszcze trzy książki z tej serii, a mianowicie "Zabójcze gry", "Dziewczyna znikąd" oraz "Kill znaczy zabić", które również mi się podobały. Zbiegło się to oczywiście z premierą trylogii "Ulica Strachu" na Netflixie, która jest luźno (bardzo luźno) oparta na twórczości R.L. Stine'a.
Pierwsza część zatytułowana "Ulica Strachu - 1994" opowiada o zmaganiach grupki przyjaciół z prześladującą ich miasteczko klątwą. Shadyside znane jest z dwóch rzeczy - seryjnych morderców, których ma w swojej historii zdecydowanie powyżej normy oraz klątwy siedemnastowiecznej czarownicy Sary Fier. Kiedy ukochana Deeny zostaje opętana przez ducha wiedźmy, ta postanawia zrobić wszystko, aby ją ocalić. Jednak nie wie jak straszliwe zło skrywają dzieje Shadyside.
W drugiej części pt. "Ulica Strachu - 1978" poznajemy historię jedynej ocalałej z masakry dokonanej przez mordercę na obozie letnim Nightwing. Dwie siostry przypadkowo trafiają na historię wiedźmy Sary Fier. Kiedy jednak są blisko rozwiązania zagadki, obozowicze zostają zaatakowani przez szalonego mordercę.
Trzecia część - "Ulica Strachu - 1666" opowiada o życiu Sary Fier i początkach osad Shadyside i Sunnyvale. Dzięki zagłębieniu się w tą historię Deenie w końcu udaje się poznać prawdę. Czy jednak prawda ją wyzwoli?
Jak pisałam już w poprzednich postach jestem wielką fanką "Ulicy Strachu" - mam na myśli oczywiście książki. Jednak trylogia Netflixa również mi się bardzo podobała, a w szczególności druga część. Filmy te moim zdaniem mają bardzo fajny klimat i ja osobiście świetnie się na nich bawiłam. Wiadomo, nie są to ambitne dzieła, ale przecież nie o to w slasherach chodzi. Dlatego też niesamowicie mnie podekscytowała wieść, że powstanie czwarta część. I właśnie miała ona premierę w piątek 23 maja. Z niecierpliwością wzięłam się za oglądanie. Jak Shadyside wypadło tym razem?
"Ulica Strachu: Królowa balu"
Shadyside, rok 1988 r. Nieśmiała Lori (India Fowler) postanawia wziąć udział w konkursie na Królową Balu. Chce udowodnić sobie i innym, że nie jest tylko przegraną dziewczyną z trudną przeszłością - wobec jej matki były podejrzenia, że zabiła jej ojca. Kiedy wydaje się, że ta mało popularna dziewczyna ma jednak szansę na wygraną, ktoś zaczyna zabijać kandydatki. A Lori będzie następna.
Już z góry muszę przyznać, że................. znów bawiłam się świetnie. Chociaż ta część nieco różni się od poprzednich, to jest utrzymana w charakterystycznej dla nich konwencji. Mamy tutaj typowy slasher przywodzący na myśl takie filmy jak "Bal maturalny", "Carrie", czy "Krzyk". Oto nieśmiała dziewczyna postanawia wyjść ze swojej skorupy i wziąć udział w konkursie na tytułową Królową Balu. Owa nieśmiała dziewczyna ma zbuntowaną przyjaciółkę - chłopczycę, która gdzieś ma wszelakie konwenanse i zasady. Udziałem w konkursie naraża się klice popularnych dziewczyn, na czele której stoi najwredniejsza z nich. Do tego podoba jej się chłopak owej "wrednej dziewczyny". Oprócz tego okazuje się, że wiele osób ma dość rządów sukowatej kliki i staje po stronie nieśmiałej dziewczyny. Kiedy wszystko zaczyna się układać na scenę wchodzi psychopatyczny morderca w masce i zaczyna się masakra. Brzmi sztampowo prawda? Tak jakby "Wredne dziewczyny" spotkały "Krzyk". Jednak to co pozornie wygląda na nudne i powtarzalne, jest jednocześnie siłą tego filmu - fani klasyki slasherów powinni być zachwyceni. Twórcy silnie nawiązują do starych filmów, jednocześnie się tym bawiąc. I to wszystko utrzymane jest w klimacie Ulicy Strachu. Postacie są typowe dla slasherów - mamy więc final girl, przystojniaka, kujona, wredną sukę itp. I oczywiście zachowują się oni głupio, ale budzą sympatię. Szczególnie podobała mi się najlepsza przyjaciółka Lori - Megan, czyli taka "dziewczyna z jajami", która ma charakter, jest odważna i nieustępliwa.
Na dużą uwagę zasługuje tutaj muzyka - niesamowity klimat lat osiemdziesiątych i ich najlepsze przeboje. Ja osobiście uwielbiam muzykę z tamtych lat, a w tym filmie była ona naprawdę świetnie dobrana. Jest też oczywiście bardzo krwawo - morderca dosłownie szlachtuje swoje ofiary i leje się mnóstwo krwi. Akcja jest wartka i ani przez sekundę się nie nudziłam. Do tego mamy kilka ciekawych pomysłów, a zakończenie uważam za satysfakcjonujące. I tak, ten film to nic nowego, a kalka kilku znanych filmów. I tak, nie jest to ambitna opowieść, do tego trącąca tandetą. Jednak mnie to w ogólne nie przeszkadzało - slasher taki właśnie powinien być. Dlatego nie jest to rodzaj horroru, który każdemu fanowi kina grozy przypadnie do gustu. Ja jednak miałam świetną rozrywkę, a po to właśnie oglądam filmy. Widzę, że seria "Ulica Strachu" ma spory potencjał stać się swojego rodzaju uniwersum. Ja osobiście jak najbardziej proszę o więcej.
Ślub jest jednym z najpiękniejszych, ale też najbardziej stresujących dni w życiu. Szczególnie dla panny młodej, ponieważ to zazwyczaj ona wszystko organizuje oraz ma gdzieś w głowie swoje marzenia o idealnym ślubie. Bardzo często jest się też wtedy pod ogromną presją. Nie dziwne jest, że wiele osób tego nie wytrzymuje. Jednak zupełnie inną sytuację związaną z weselem miał bohater najnowszego thrillera Jasona Rekulaka pt. "Ostatni gość weselny". I wierzcie mi, źle ułożone kwiaty, nieodpowiednie kolory, czy problem ze wciśnięciem się w suknię ślubną to przy tym pestka. Z prozą Jasona Rekulaka spotkałam się przy okazji książki pt. "Tajemne rysunki", która była naprawdę świetna. Dlatego też bardzo chętnie sięgnęłam po kolejną.
Kiedy po trzech latach milczenia, do kierowcy firmy kurierskiej Franka Szatowskiego, odzywa się jego córka Maggie, mężczyzna jest wniebowzięty. Cieszy się jeszcze bardziej kiedy córka zaprasza do na swój ślub. Okazuje się, że dziewczyna wychodzi za mąż za syna bogatego biznesmena. Wszystko to wydaje się sielankowe i Frank jest bardzo szczęśliwy - jednak do czasu. Wkrótce mężczyzna zauważa niepokojące rzeczy - jego przyszły zięć Aidan dziwnie się zachowuje, jego rodzina zdaje się coś ukrywać, a na domiar złego okazuje się, że poprzednia dziewczyna Aidana zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Od tej pory Frank zaczyna poważnie bać się o swoją córkę, a wkrótce dochodzi do tragedii.
Od razu muszę przyznać, że ta książka podobała mi się mniej od "Tajemnych rysunków". Tamta książka była świetna, ponieważ był to thriller z nutką horroru, a jest to naprawdę fantastyczne połączenie. Do tej książki mam trochę zastrzeżeń, ale to nie znaczy, że mi się ona nie podobała, wręcz przeciwnie bardzo mnie wciągnęła. I to jest właśnie tutaj najlepsze - autor naprawdę potrafi zainteresować ciekawym pomysłem. Z pozoru mogłoby się wydawać, że jest to sprawa dosyć banalna - wesele jest momentem kiedy zjeżdża się rodzina, która często jest ze sobą skłócona. Jako, że niektórzy za sobą nie przepadają to nie przebywają ze sobą na co dzień. Na ślub jednak wypada przybyć, a gęsta atmosfera i alkohol robią swoje. Kolejną kwestią jest to, że bogaczom wydaje się, ze mogą więcej, ich zasady nie dotyczą, a jak coś się wydarzy to mają tyle pieniędzy, że mogą to zatuszować. Tutaj jednak sprawa nie jest taka prosta, a pozory naprawdę mylą. Intryga jest bardzo dobrze skonstruowana i chociaż z czasem powoli zaczynamy rozumieć o co chodzi, to jednak dużo rzeczy potrafi nas zaskoczyć. I w tym miejscu mam mały zarzut - moim zdaniem prawdę poznajemy zbyć wcześnie, aby tak naprawdę wyrwała nas z butów. Owszem, jest ona dosyć szokująca, ale nie zaskakuje tak bardzo. Rozumiem, że pewne wydarzenia miały być swojego rodzaju epilogiem, ale ja lubię się dowiadywać prawdy na samym końcu - takie małe przyzwyczajenie z książek Agathy Christie. Lubię być w napięciu do samego końca, aby ten dreszczyk emocji trwał jak najdłużej. Mimo tego rozwiązanie sprawy mi się podobało, choć można powiedzieć, że zamieszane osoby robiły naprawdę obrzydliwe rzeczy.
Inną kwestią są postacie - bardzo dobrze skonstruowane, nie jednowymiarowe. Poza głównym bohaterem, czyli Frankiem (o jakże polsko brzmiącym nazwisku) oraz dziewczynką Abigail, praktycznie każdy ma tu "coś za pazurami". Nie wiemy czy możemy im ufać czy nie, a raczej jesteśmy nastawieni na nie. Ja osobiście polubiłam Franka - to taki prostolinijny facet, który chciał jak najlepiej dla swojej córki i był bardzo krytyczny wobec siebie. Było mu bardzo ciężko po śmierci żony, jednak próbował dać z siebie wszystko. Polubiłam też Abigail, która przebywała w rodzinie zastępczej, doświadczyła strasznych rzeczy, a mimo tego starała się cieszyć z życia. Jeśli chodzi o pozostałych, to nie mogę za dużo powiedzieć, żeby nie spoilerować jednak tutaj naprawdę wiele osób nosi maskę i dopiero pod koniec wychodzi jak wielki mrok się pod nią kryje. Było to naprawdę ciekawe, ale budziło też mój niesmak.
Akcja jest dosyć wartka i można powiedzieć, że od razu dużo się dzieje. Nasz bohater dosyć szybko uświadamia sobie, że coś jest nie tak. Na początku są to małe rzeczy, jednak` jak najbardziej znaczące. Sekret goni sekret, ludzie dziwnie się zachowują, a to co się dowiaduje nasz bohater jeży włosy na głowie. Poza ostatnimi rozdziałami jest to nam w odpowiedni sposób dawkowane - tak aby trzymać nas w zaciekawieniu, a jednocześnie nie nudzić.
Bardzo podobał mi się też klimat - oto zwykły kurier ma okazję zobaczyć świat bogatych i wpływowych od wewnątrz. Świat tak całkowicie różny od jego własnego. I oczywiście nie ma w tym nic dziwnego, że na początku można się tym zachłysnąć - bogactwo, luksusy na jakie nie stać przeciętnego człowieka, służalczość innych. A jak wiadomo do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja. Jednak nasz bohater dosyć szybko zostaje sprowadzony na ziemię - w życiu nie ma nic za darmo, a to bogactwo i blichtr mają swoją cenę, jak się okazuje dosyć mroczną.
Chociaż mam parę zastrzeżeń co do tej książki, to jednak uważam, że była całkiem dobra. Tak naprawdę nie podobało mi się dosyć szybkie rozwiązanie sprawy i częściowo zakończenie. Poza tym książka była naprawdę ciekawa - wciągnęła mnie od pierwszych stron. Autor miał ciekawy pomysł i dobrze go zrealizował. Postacie były interesujące, a wraz z rozwojem wydarzeń, zagłębiając się w tą mroczną historię, naprawdę miałam ochotę na więcej. Serdecznie polecam.