Dzisiaj chciałam napisać o najnowszej książce jednej z moich ulubionych pisarek, czyli Ruth Ware. Jest to brytyjska autorka, znana z takich książek jak "Śmierć pani Westaway", "Pod kluczem", czy "W ciemnym, mrocznym lesie", z czego ta ostatnia jest moją ulubioną. Jej najnowsza książka zatytułowana jest "Para idealna".
Życie Lyli, ambitnej wirusolożki, nie wygląda ostatnio zbyt różowo - prowadzone przez nią badania okazały się fiaskiem, a jej związek zmierza donikąd. Kiedy jednak jej chłopak Nico, który jest aktorem, dostaje propozycję udziału w reality show pt. "Para idealna", dziewczyna postanawia się zgodzić. Mimo wszystko zależy jej na Nico i ma nadzieję, że to może pomóc ich związkowi. Dlatego też wyrusza z nim na tropikalną wyspę. Jednak od początku wszystko idzie nie tak - reality show wydaje się podejrzanie kiepsko zorganizowane, inne pary radzą sobie o wiele lepiej od nich, a na dodatek rozpętuje się straszliwa burza, która odcina ich od świata. Od tej pory reality show staje się prawdziwą walką o przetrwanie. Jednak, co jeśli nie tylko natura jest ich śmiertelnym wrogiem?
Od razu chciałam zaznaczyć, że mam trochę mieszane uczucia co do tej książki - z jednej strony podobała mi się, z drugiej mam wrażenie, że coś tutaj kuleje, ale zaraz wyjaśnię o co mi chodzi. Zacznę od plusów. Książka ma fajny klimat - mamy tutaj rajską wyspę, na której ma się odbywać reality show. Z powodu burzy zabudowania na wyspie zostają zniszczone, co dla naszych bohaterów oznacza walkę o przetrwanie. Napięcie też jest umiejętnie budowane - od początku mamy wrażenie, że coś jest nie tak. To całe reality show jest "grubymi nićmi szyte", a producent zdecydowanie coś ukrywa. Kiedy wyspa zostaje odcięta od świata, bohaterowie na początku muszą zmagać się z bezlitosnym żywiołem, a później, kiedy okazuje się, że zaczyna brakować zapasów, rozpoczynają walkę między sobą. Wydaje się, że to klasyczna sytuacja, którą znamy z wielu książek i filmów - w obliczu katastrofy ludzie potrafią się pozbyć swojego człowieczeństwa byleby przetrwać. Wtedy zdolni są do najokrutniejszych czynów, a tutaj ta sprawa ma drugie dno. Podobało mi się jak autorka pokazuje przejście do czystego instynktu przetrwania. Na początku wszyscy sobie pomagają, współpracują, razem przeżywają każdą stratę. Jednak z czasem sytuacja się zmienia - nie dzieje się to od razu, na początku są to drobne niesnaski, nieporozumienia, różnice zdań, ale z czasem emocje zaczynają brać górę i konflikt eskaluje, aby wskoczyć na naprawdę niebezpieczne tory. Z ciekawością obserwowałam tą przemianę, kiedy nawet ci szlachetni potrafili zmienić zdanie. Niby nie była to żadna innowacja, ale dobrze się to czytało.
Jeśli chodzi o postacie, to były one dosyć ciekawe i chociaż niektóre irytowały, to nie przeszkadzało to w odbiorze. Całą historię poznajemy z perspektywy Lyli - rozsądnej pani naukowiec, która najbardziej nie pasuje do tego całego towarzystwa. Pozostali to głównie modele, trenerzy, influencerzy itp. Lyla bierze udział w reality show dla swojego chłopaka Nico, z którym trzeba przyznać tworzą dziwną parę. Wydaje się, że są totalnymi przeciwieństwami i nic ich nie łączy. Jednak mimo to, coś między nimi zaiskrzyło. Lylę, jako główną bohaterkę oceniam dobrze - zawsze starała się właściwie postępować, troszczyła się o innych, była silna i waleczna. Choć wydawała mi się trochę nudna. Poza tym mamy tutaj taką sytuację typową dla dzisiejszego przekazu - silne kobiety kontra źli, szowinistyczni mężczyźni. Nie do końca mi się to podobało - wolałabym jakieś urozmaicenie.
Akcja jest naprawdę wartka - praktycznie cały czas coś się dzieje. Nasi bohaterowie walczą z burzą, wiatrem, wodą, pragnieniem, głodem, aż w końcu sami ze sobą. Dzięki temu książkę bardzo dobrze się czyta i nie ma chwil znudzenia. Nie ma też zbędnych opisów, a autorka skupia się na konkretnych rzeczach. Historia jest ciekawa i wciągająca i mamy ochotę poznać jej zakończenie.
Jednak od pewnego momentu miałam wrażenie, że coś tu kuleje i nie byłam do końca w stanie określić co. Dopiero na koniec stało się to jasne. Książki Ruth Ware znane są z naprawdę ciekawych i dosyć mrocznych tajemnic i zwrotów akcji. Tutaj w ogóle tego nie było, aż byłam zdziwiona - nie było tutaj praktycznie żadnej tajemnicy. Szybko jest wiadome kto jest tym złym, można się domyślać dlaczego i jak to wszystko zostało dokonane. To całe reality show od razu jest podejrzane i mamy jako takie pojęcie dlaczego. Nie ma takiego dreszczyku emocji, czyli tajemnicy kto spośród obecnych to zrobił, tu jest to raczej jasne. Do końca czekałam na jakiś niesamowity zwrot akcji, że jednak okaże się, że moje myślenie było całkowicie błędne i stało się tu coś nieprzewidywalnego, ale nic z tego. Nie było wyrywającego z butów plot twistu, nie było szokującego zwrotu akcji, nie było niczego niesamowitego. I to mi się bardzo nie podobało, bo ze strony Ruth Ware jestem przyzwyczajona do czegoś innego, a w tej książce pokazano nam bezpieczną, poprawną i wygładzoną opcję. Z jednej strony książka jest ciekawa i wciągająca, z drugiej przewidywalna. Jednak nie jest ona zła - dla wielbicieli książek katastroficznych, o walce o przetrwanie w dziczy, przygodowych, to myślę, że będzie ona bardzo dobrym wyborem, ale dla fanów kryminałów i thrillerów już trochę dyskusyjnym. Myślę, że każdy musi przekonać się sam.
Jeśli mielibyście ochotę poczytać o innych książkach Ruth Ware to serdecznie zapraszam:
Jestem wielką fanką slasherów, a szczególnie tych z lat dziewięćdziesiątych - to były czasy mojego dzieciństwa i dlatego też mam do nich wielki sentyment. Najważniejszymi slasherami tamtych czasów był "Krzyk", "Ulice Strachu" i właśnie "Koszmar minionego lata", z czego ten ostatni jest moim ulubionym. Byłam wtedy wielką fanką serialu "Buffy: Postrach wampirów", a odtwórczyni głównej roli, czyli Sarah Michelle Gellar, właśnie zagrała w tym filmie. Wtedy oglądałam wszystko z jej udziałem. Były to czasy, kiedy w telewizji nie było wielu kanałów, a jak się chciało obejrzeć jakiś film, to trzeba było udać się do wypożyczalni kaset video - wiem w dzisiejszych czasach brzmi to jak jakaś fantastyka, ale tak było. Jako, że była dostępna tylko jedna kaseta z tym filmem, to niełatwo było ją zdobyć - jednak w końcu mi się to udało, a raczej mojej mamie. Film od razu strasznie mi się spodobał i muszę przyznać, że oglądałam go wiele razy i teraz też często do niego wracam. Niedawno okazało się, że ma powstać kolejna część. Po udanej kontynuacji "Krzyku" byłam bardzo podekscytowana tą wiadomością. Nie mogłam się doczekać premiery. Jednak zanim przejdę do umówienia najnowszego filmu, chciałam zacząć chronologicznie.
"Koszmar minionego lata" 1997
Czworo przyjaciół: Helen (Sarah Michelle Gellar), Barry (Ryan Phillippe), Julie (Jennifer Love Hewitt) i Ray (Freddie Prinze Jr.) wracają samochodem z miasteczkowej zabawy. Nastrój jest nadal bardzo imprezowy, a nastolatkowie piją alkohol. Przez to, na odludnej drodze, dochodzi do wypadku i potrącają człowieka. Bojąc się konsekwencji, pozbywają się ciała, wrzucając je do oceanu. Następnie przysięgają, że nikt nigdy nie dowie się prawdy, o tym co się stało. Jednak rok później ktoś przesyła im liściki z groźbami, w których jest napisane: "Wiem, co zrobiłeś poprzedniego lata". Czyżby ktoś jednak widział ich na miejscu wypadku? Jeśli tak, to dlaczego nie zgłosił tego na policji? Dlaczego bawi się z nimi w "kotka i myszkę"? Młodzi ludzie uświadamiają sobie, że znaleźli się w potrzasku. Muszą odnaleźć dręczącą ich osobę zanim będzie za późno. Czy jednak mogą ufać sobie nawzajem?
Ten film ma wszystko co powinien mieć świetny slasher - fantastyczny klimat, ciekawą fabułę, napięcie, zwroty akcji, interesujące postacie i dreszczyk emocji. Klimat w tym filmie jest wręcz idealny - mamy małe, nadmorskie miasteczko, tajemnicę z przeszłości, lokalne legendy i groźnego zabójcę z hakiem. Akcja tutaj nie rozwija się powoli - praktycznie od razu dochodzi do wypadku, a jednak napięcie jest umiejętnie budowane. Postacie są typowe dla slasherów, czyli mamy mięśniaka, piękność, wyrzutka pragnącego być częścią paczki i oczywiście final girl. Uważam, że mimo pewnej sztampowości, bohaterowie są ciekawi i jest to zasługa aktorów - wszyscy byli wtedy bardzo popularni, tak więc w tym filmie jest naprawdę gwiazdorska obsada, co też przyciąga. Dodatkowo historia także jest wciągająca - mamy tu pewien element miejskich legend. Wiadomo, jak to w slasherach bywa, jest tu sporo absurdów i nieprawdopodobnych scen, ale to nie przeszkadza w odbiorze - slashery takie właśnie powinny być. Mimo, że oglądałam ten film wiele razy, zawsze tak samo mnie wciąga. Dla mnie jest to najlepszy slasher wszechczasów.
"Koszmar następnego lata" 1998
Mija rok od tragicznych wydarzeń z 4 lipca, a Julie nadal nie umie się pozbierać. Cały czas miewa koszmary, odczuwa lęk, a jej związek z Rayem wisi na włosku. Dlatego kiedy jej przyjaciółka Karla (Brandy Norwood) wygrywa wycieczkę na Bahamy, uznaje że to może być sposób na odrobinę relaksu i ucieczkę od natrętnych myśli. Kiedy jednak Julie wraz z Karlą, jej chłopakiem Tyrellem (Mekhi Phifer) i przyjacielem Willem (Matthew Settle) przybywają na wyspę, nic nie idzie po ich myśli - jest to koniec sezonu i prawie wszyscy turyści wyjeżdżają, zapowiadany jest straszny sztorm, a hotel wyraźnie odbiega od luksusowych standardów. Jednak nie to jest najgorsze - tropikalna wyspa kryje prawdziwe zło, a egzotyczne wakacje zmieniają się w walkę o przetrwanie.
I mamy kolejny ciekawy i wciągający slasher. Tym razem przenosimy się na rajską wyspę, która jednak praktycznie od razu zamienia się w piekło. Ponownie bohaterowie walczą z nieuchwytnym mordercą uzbrojonym w hak. Ta część jest wprawdzie troszeczkę gorsza od poprzedniej, ale ja nadal świetnie się bawiłam. Przede wszystkim dalej film ma fantastyczny klimat - jest to wyspa na Bahamach, która jednak z powodu sztormu zostaje odcięta od świata, a na niej grasuje niebezpieczny morderca, który w przeciwieństwie do przybyszów, wydaje znać ją na wylot. Jeśli chodzi o bohaterów to trochę bardziej mnie irytowali, ale w sumie nie było źle. Było dużo akcji, trup ścielał się gęsto, wyspa miała swoją tajemnicę oraz na końcu mamy niezły plot twist. Jedyną naprawdę przerażającą rzeczą w tym filmie było to, że dwie studentki myślały, że stolicą Brazylii jest Rio de Janerio 😁. Jednak dalej film jest naprawdę świetny.
"Koszmar kolejnego lata" 2006
Kiedy w wyniku głupiego żartu ginie nastolatek, grupa jego przyjaciół postanawia milczeć, mimo że częściowo przyczynili się oni do jego śmierci. Rok później okazuje się, że ktoś wie o całym zajściu i domaga się zemsty. Młodzi ludzie za wszelką cenę próbują dowiedzieć się kto za tym stoi i dlaczego. Jednak czy wystarczy im czasu?
Nawet nie wiem czy wobec tego filmu można mówić o trzeciej części. Bohaterowie są w ogóle niezwiązani z poprzednimi, a te filmy łączy tylko motyw przewodni. Został on stworzony nie do kin, ale na kasety video, co widać - jest to raczej mało ambitna produkcja niskobudżetowa. Jest to mocno średni film - taki do obejrzenia, kiedy nie ma nic ciekawszego, a my chcemy się trochę odmóżdżyć. Historia jest naciągana, bohaterowie papierowi, ujęcia dziwne, tło szare i bez wyrazu, a zakończenie pozostawia wiele do życzenia. Jednak było kilka fajnych scen, jak np. główna bohaterka wraca do domu wyciągiem i tam ją atakuje morderca. Ta część to takie typowe "guilty pleasure" - niby tandetne, ale dziwnie wciąga. Nie jest to dobry film, ale uważam że nie jest tragicznie i można obejrzeć.
"Koszmar minionego lata" (serial) 2021
Rok po śmiertelnym wypadku, w którym zginęła ich przyjaciółka, grupa nastolatków zaczyna być gnębiona przez tajemniczego prześladowcę. Wszyscy bardzo dobrze wiedzą dlaczego. Wiedzą co zrobili. Nie wiedzą tylko, że ktoś spośród nich ma o wiele więcej do ukrycia. Czy uda im się dotrzeć do prawdy?
Na początku miałam nadzieję, że ten serial nie będzie taki zły - dużo się działo, miał nawet fajny klimat i chciałam dowiedzieć się kto za tym wszystkim stoi i dlaczego. Jednak im dalej w las, tym gorzej - historia zaczynała być coraz bardziej naciągana, bohaterowie głupi, bez wyrazu i irytujący. Zachowania głównej postaci były kompletnie bez sensu i w ogóle nikt nie zauważył nic dziwnego. Końcówka była beznadziejna, motywacje mordercy kompletnie z d....y, a podjęte decyzje wołały o pomstę do nieba. Jedyne co ratowało ten serial to to, że nawet było trochę tajemnicy w tle i oczywiście piękno Hawajów. Można obejrzeć z braku laku, ale nie należy się spodziewać jakiegoś szału.
"Koszmar minionego lata" 2025
Grupa młodych ludzi po pijaku wygłupia się na drodze, przez co dochodzi do wypadku. Rok później ktoś zaczyna ich prześladować. Nie zamierzają jednak się poddać - dowiadują się, że to już kiedyś się działo. W ich mieście, prawie trzydzieści lat temu doszło do podobnej masakry, z której ocalało dwoje ludzi. Czy jednak powrót do przeszłości pomoże zrozumieć teraźniejszość? I czy uda się uciec przed tym, co się zrobiło?
I tak dochodzimy do gwoździa programu, a raczej w tym przypadku do gwoździa do trumny. Tak niestety, był to koszmar, ale nie minionego lata, ale tego lata, mojego lata. Jest to idealny przykład tego jak koncertowo można spieprzyć coś dobrego. Ale po kolei - mamy oczywiście bardzo podobną historię jak w poprzednich filmach, czyli dochodzi do wypadku, ludzie biorący w nim udział ukrywają prawdę, a rok później ktoś zaczyna ich prześladować. Niby ogrzewany kotlet, ale można było z tego coś wyłuskać - jednak nie tutaj. W tym filmie ta fabuła kuleje od początku do końca, w ogólne nie wciąga i jest bardzo grubymi nićmi szyta. Jednak nawet nie to jest najgorsze, najgorsi są bohaterowie - nudni, płytcy, irytujący i bezdennie głupi. Nie było kompletnie nikogo, do kogo można by poczuć choć cień sympatii. A najgorsze były dwie przyjaciółeczki, które chyba z założenia miały być tymi "silnymi kobietami", a były po prostu tępe i wulgarne, a ich dialogi żenujące. Najbardziej tragiczna była pani blondyna korzystająca z usług astrologa-empaty. Jak tylko otwierała usta, to od razu skręcało mnie w żołądku. Naprawdę kibicowałam mordercy, żeby w końcu się ich wszystkich pozbył - zrobiłby wielką przysługę światu. Nie pomógł tutaj nawet powrót bohaterów z oryginału - Jennifer Love Hewitt wyglądała jakby się nudziła, a jej bohaterka w ogóle nie była zaangażowana emocjonalnie. Jedynie Freddie Prinze Jr. coś tam próbował to ciągnąć, ale miał tak beznadziejnie napisaną rolę, że nie miał szans. Bardzo rozczarowało mnie małe cameo mojej ulubionej aktorki, czyli Sary Michelle Gellar - było dziwne i nic nie wnosiło. Do ostatnich scen można by było jednak jakoś to przełknąć, jako mocno średni slasherek do obejrzenia z braku laku, ale końcówka pogrążyła i tak tonący statek. W pewnym momencie miałam takie nieprzyjemne uczucie, że ta historia zmierza w bardzo niedobrym kierunku, ale mówię sobie "no chyba by tego nie zrobili" - a jednak zrobili. To była totalna, kompletna masakra, tragedia, dramat - nie wiem jakiego innego słowa mam użyć. Chyba końcówka miała szokować, ale we mnie wzbudziła po prostu niesmak. I zdziwienie, że można się tak samozaorać. Dawno tak nie zjechałam żadnego filmu, jednak tutaj zniszczono mój ulubiony slasher. Bardzo żałuję, że nie mogę tego odzobaczyć. A można było zrobić to dobrze - tak było w przypadku najnowszych "Krzyków" oraz niedawnego "Oszukać Przeznaczenie". I miałam nadzieję, że tak będzie - w końcu te filmy się udały. Jednak nie w tym przypadku. Ten serdecznie odradzam - lepiej sięgnąć po raz setny po oryginał.
Dzisiaj kolejna część serii Moondrive Shadows, czyli młodzieżowych thrillerów od Wydawnictwa Moondrive. Tym razem jest to książka Courtney Summers pt. "Sadie".
Małym miasteczkiem wstrząsa okropna zbrodnia - w opuszczonym domu zostają odnalezione zwłoki trzynastoletniej Mattie. Kiedy policja nie ma żadnych tropów, jej starsza siostra Sadie postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Nie ma zamiaru poddać się w poszukiwaniu prawdy. Jednak wkrótce dziewczyna znika. O jej sprawie dowiaduje się znany dziennikarz West McCray, który tworzy o niej podcast true crime zatytułowany "The Girls". Postanawia udać się tropem Sadie i znaleźć rozwiązanie sprawy. Czy jednak Sadie udało się dotrzeć do prawdy?
Muszę przyznać, że o ile poprzednia książka mi się podobała, co do tej mam sporo uwag. Zacznijmy jednak od pozytywów - temat podjęty w książce jest bardzo ciekawy, ale też przede wszystkim bardzo ważny. Ktoś skrzywdził dziecko w straszny sposób i nie została mu wymierzona sprawiedliwość. Co najgorsze zarówno Mattie jak i Sadie były w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej, przez co łatwiej im było zostać ofiarami. Ich uzależniona od narkotyków matka nie tylko się nimi nie zajmowała, ale też przyprowadzała do domu różnych mężczyzn - chyba nie trzeba mówić jak bardzo jest to groźne. Jednak mimo tego dziewczynki starały się jak mogły. Szczególnie starsza - Sadie, która bardzo kochała swoją młodszą siostrę. Dlatego też starała się, aby Mattie miała jak najlepsze życie. Nietrudno podziwiać Sadie - była skrzywdzonym, pogardzanym i wyśmiewanym dzieckiem. Od małego się jąkała, przez co była obiektem drwin ze strony rówieśników. Jednak to i tak było najlżejsze co ją spotkało. Mimo tego przeogromnego cierpienia nie poddała się, ponieważ miała cel - życie jej ukochanej siostrzyczki. Kiedy nawet to jej odebrano, nie załamała się. Postanowiła za wszelką cenę wymierzyć sprawiedliwość. Jej niesamowita odwaga, determinacja, siła i bezwarunkowa miłość, pozwoliły jej zostać prawdziwą bohaterką. Możemy dokładnie odczuwać to co Sadie, ponieważ całą sprawę poznajemy z dwóch perspektyw - właśnie jej oraz podcastu "The Girls", gdzie przeprowadzane są wywiady z różnymi świadkami. Jest to bardzo ciekawy zabieg - ja z zainteresowaniem śledziłam jak dziennikarz krok po kroku odtwarza drogę Sadie, jednak w pewnym stopniu ją uzupełniając. Uwielbiam podcasty true crime, więc dla mnie było to naprawdę wciągające. Tak więc "Sadie" jest powieścią o miłości, walce o sprawiedliwość za wszelką cenę, niezapomnianych krzywdach, sile, odwadze i wierze w lepsze jutro. Ale......
I tu pojawia się moje "ale". Mimo, że książka porusza bardzo ważny temat - ja nie tego oczekuję od thrillera. Moim zdaniem to nawet nie był thriller, tylko dramat obyczajowy, czyli gatunek, którego osobiście nie cierpię. Ja czytam książki głównie dla rozrywki - chcę poznać ciekawą i wciągającą historię, poczuć dreszczyk emocji, być zaszokowana zwrotami akcji. Ale jednak nadal dobrze się bawić, a tutaj w ogóle się nie bawiłam, wręcz przeciwnie - byłam strasznie zdołowana. Czytam książki, żeby mnie wyrywały z dołka, a nie jeszcze bardziej w niego zakopywały. Dlatego właśnie nie lubię dramatów. Omijam nawet ciężkie thrillery - wolę te lżejsze jak Young Adult. Mało to mamy w życiu dookoła dramatów, o których non stop się słyszy? Ja właśnie chcę się od tego oderwać, a tutaj poczułam się oszukana - w tej książce nie było żadnej tajemnicy, bardzo szybko wiemy o co chodzi, nie znamy tylko szczegółów. Nie mamy tu typowego śledztwa, podejrzanych, mylenia tropów, zwrotów akcji itp. O ile poprzednia książka była klasycznym thrillerem, to ta w ogólne nim nie jest. Jest to po prostu smutna historia i tyle. Zakończenie jest w miarę, jednak może powodować irytację. Jednak chce podkreślić książka nie jest zła - jest dobrze napisana, porusza bardzo ważny temat, jest przejmująca i dla osób, które lubią tego typu literaturę, na pewno będzie bardzo ciekawa. Ona jest po prostu zła dla mnie - jak chcę tajemnicę, niewyjaśnione, dziwne okoliczności, mylenie śladów, wciągające śledztwo itp. Jak będę chciała się zdołować, to sobie włączę wiadomości. Jednak podkreślam - na pewno znajdą się czytelnicy, którym ta książka się spodoba - to już każdy musi ocenić sam.